Taką mapkę ogrodu otrzymuje każdy turysta.
Czytając ulotkę reklamową z historią Zaginionych Ogrodów Heligan (The Lost Gardens of Heligan) zostałam oczarowana, porażona wręcz ogromnym podziwem dla wspomnianej wyżej rodziny Tremayne. Nie da się ukryć, rodzina ta miała pomysł na ogród, pasję i co tu dużo mówić –sporo pieniędzy na zagospodarowanie tego ogromnego obszaru ziemskiego roślinami, o jakich często nawet dzisiaj niewiele wiemy. Do tego obdarzona była ogromną porcją cierpliwości i miłości do natury. Cztery pokolenia Tremayne, począwszy od drugiej połowy osiemnastego wieku, aż do czasu wybuchu Pierwszej Wojny Światowej wtopiły się w swój ogród, projektując i siejąc, sprowadzając i sadząc, dbając, powiększając swój „ niemały raj” o coraz to nowsze kwiaty, trawy, krzewy, drzewa niemal z całego świata, a zarazem utrzymując klimat dziewiętnastowiecznej Anglii. Powstała tu nawet jedyna na tej szerokości geograficznej plantacja ananasów pod gołym niebem.
Tuż przed wybuchem wojny w 1914 r. w ogrodach Heligan na stałe było zatrudnionych 22 ogrodników, z których 16 zginęło na polach walki wojennej zawieruchy. To był początek końca świetności ogrodów. Ostatni z dziedziców rodziny Tremayne chyba nie posiadał już w sobie tyle pasji co jego przodkowie. A może jego uczucia zamiast na ogród skierowały się w stronę klimatu śródziemnomorskiego? Zafascynowany Włochami oddał posiadłość w dzierżawę i opuścił Anglię, by zamieszkać na półwyspie apenińskim i tam umrzeć nie pozostawiając po sobie potomka. Ogród zarastał i podupadał. Mieszkalna część majątku również przechodziła swoją kolej losu. Nie jest tajemnicą, że w czasie Drugiej Wojny Światowej była tam baza amerykańskich wojsk, a w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dom został przekształcony na mieszkania i sprzedany. Ogród pozostawał gdzieś wokół domu, coraz bardziej zapomniany…
Wielka, niszczycielska burza w 1990 roku, która sprowadziła wiele spustoszeń nie tylko w ogrodach Heligan, prozaicznie zapoczątkowała nową erę świetności tego zapomnianego kawałka raju. Niejaki Tim Smit i John Willis- potomek rodziny Tremayne zaczęli baczniej przyglądać się zapuszczonej posiadłości ziemskiej, która wciąż była w posiadaniu rodziny. Mężczyźni zaprosili do walki o odzyskanie dawnego blasku ogrodu kilku znawców tematyki ogrodowej. Ogród rodził się na nowo. Trudnym pracom renowatorskim przyglądała się telewizja, która z tego przedsięwzięcia zrobiła kilka odcinków „Gardeners' World”. Spadkobiercy rodziny Tremayne ostatecznie oddali swoje ziemskie dobra w leasing i ogród został udostępniony publiczności. Przez kolejne lata w tej nadatlantyckiej posiadłości trwały prace (i trwają do dziś), a sam ogród zaczął zdobywać najważniejsze nagrody i dostał się na listę pięciu najbardziej rekomendowanych ogrodów Wielkiej Brytanii. Od tej pory ogród stał się słynny. Niejednokrotnie można z nim się spotkać na łamach brytyjskich magazynów, w audycjach radiowych i telewizyjnych, a nawet w wielu książkach. Stał się wielką atrakcja turystyczną. Można nawet śmiało dodać, że marka Heligan stała się sama w sobie znana. Przewodniki po roślinach, ogrodowe ciekawostki i porady z emblematem Heligan dostępne są nie tylko w wyjątkowym sklepie przy samym ogrodzie. Ogród, który dostosował się do turystycznych potrzeb ma również swoją plantację warzyw, które wykorzystywane są w tutejszej restauracji. Pracownicy ogrodu mają mnóstwo pracy i nierzadko można ich spotkać podczas ich zajęć.
Wybierając się do Zaginionych Ogrodów Heligan nie należy zapominać o wygodnych butach, bo naprawdę jest to spory obszar do obejścia. Właściciele psów muszą pamiętać, że swoje pupile mogą zabierać tam tylko poza sezonem letnim. My najpierw zapuściliśmy się w część leśną, gdzie wśród wielu gatunków ogromnych drzew napotkaliśmy „Śpiącą Królewnę” a dokładnie Zieloną Damę. Spacer niezwykle relaksujący, choć utrudniony przez dość strome pagórki, pod które należy się wspinać. Na szczęście nie brak ławek, na których można przysiąść i odpocząć oddając się całkowicie rozkoszy obcowania z przepiękna przyrodą i urokliwymi śpiewami ptasząt. Tu i ówdzie można nasycić swój wzrok wkradającym się do krajobrazu oceanem, który jest zupełnie obojętny napotykanym po drodze krowom przeżuwającym syto wyglądającą zieloną trawę. Jeśli pogoda jest łaskawa (my trafiliśmy na ciepłą, ale pochmurna aurę), nikt nie będzie nam zabraniał poleżeć na ukwieconych łąkach. Ale chyba najważniejsza cześć ogrodów to ta, której rodzina Tremayne poświeciła najwięcej swojej uwagi.
Bujna roślinność leśna.
Na ogromną uwagę zasługuje część słusznie nazwana dżunglą. Podziwiać ten fragment ogrodów można spacerując specjalnymi wiszącymi deptakami ciągnącymi się wokół długiej doliny (czy nawet dołu), którą tu i ówdzie przecinają mostki widokowe. W dolinie są stawy i całe mnóstwo roślin od paproci, poprzez egzotyczne kwiaty, po wszelkiego rodzaju palmy, które zdecydowanie przenoszą nas w egzotyczne rejony świata. Na skarpach doliny twórcy ogrodu wplątali tak jakby od niechcenia różaneczniki i azalie.
Wielometrowe trawy bambusowe.
Stawy w dżungli.
Bujność roślin.
Ogromne drzewa kwitnące.
Tutaj widoczne różaneczniki.
Konary różaneczników.
Tunele pod różanecznikami, a poniżej pomysłowe ławki.
Ogród Północny to mieszanka roślin i stylów. Spacerując pomiędzy bujną roślinnością możemy trafić do letniego domku, z tarasem i fontanną oraz widokiem na oddalony nieco ocean. Możemy pobłądzić wśród gęstwiny roślin i ukrytych pomiędzy nimi grotami lub na moment przenieść się w świat przyrody przeniesiony prosto z rejonów Nowej Zelandii. Mnóstwo tu bylin, jest ogród skalny i zielnik. Jest też ogromny i ogrodzony ceglanym murkiem ogród kwiatowy. Ogród kwiatowy to miejsce kwitnienia wielu gatunków kwiatów posadzonych w rzędach niczym warzywa. Podczas naszego pobytu kwitły floksy i róże sąsiadujące z kukurydzą, która nie wiadomo czemu - też rośnie w ogrodzie kwiatowym. Wokół tego ogromnego terenu poustawiane są donice z drzewkami figowymi, cytrynowymi i pomarańczowymi.
Letni ogródek, fontanna a tuż za nim krowy skubiace trawę i w dali widoczny ocean.
Ogród kwiatowy a poniżej drzewko cytrynowe.
Tunel z jabłonek.
Tu i tam za niepozorną bramą z laurowiśni, czy choćby za ukrytymi w gęstwinach drewnianymi drzwiami znajdowały się ogródki i ogródeczki mniejsze i większe, ale wszystkie piękne i naprawdę tajemnicze. Odpoczynek w takich miejscach musiał wzbudzać uczucie jakby było się w Niebie.
Czekałam już troszeczkę z tęsknotą.Ale jak bardzo było warto.Oglądając zdjęcia i czytając Twoje przepiękne opisy nie sposób oprzeć się wrażeniu jakby się tam momentami było.Cudowna wycieczka za którą Ci bardzo dziękuje.Super pomysłowe te ławeczki.Muszę sobie wrócić Tu kilkakrotnie aby nasycić swoje zmysły tym rajem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuje za wizytę w moim sznurkowym świecie.
Ciekawe miejsce i piękna wycieczka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kasieńko czytam z wypiekami na twarzy i podziwiam;)))jak ty umiesz opowiadać!!!jak tam pięknie!!!mam już kilka swoich takich wypatrzonych zdjęć co będą cieszyć me oko i duszę;)dziekuję za opowieść i oprowadzenie po tym magicznym miejscu pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze podobaja wam sie moje opowiesci z miejsc, do których mialam szczescie "dobrnac". Moglabym tak jezdzic i zwiedzac, zwiedzac i jezdzic......Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMnie też spodobała się opowieść:) Swoją drogą, ogrody mają to do siebie, że trzeba by je odwiedzać co dwa tyg by wszystko co najważniejsze uchwycić, mój co chwila jest inny. Chciałabym zwiedzić ten ogród na żywo:)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz o ogrodach, Heligan już znalazł się na mojej liście a że w sierpniu wybieram się na większą wyspę to może mi się uda tam być. Dziękuję za tą opowieść, czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńDziekuje dziewczyny!
OdpowiedzUsuńKattka -wszystko przed Toba!
Dorian, jesli traficz do mojej ulubionej Kornwalii, to warto oprocz Heligan zajrzec do Eden Project o ktorym tez juz tutaj opowiadalam. Czasami te dwa ogrody promuja sie nawzajem i kupujac bilety do jednego, dostaje sie znizke na zwiedzanie drugiego. Zreszta oba mozna powiedziec znajduja sie po sasiedzku...
Pozdrawiam
Postaram się niedługo do Kornwalii trafić a w międzyczasie poczytam Twojego bloga i przeniosę się tam na chwilę dzięki pięknym opowieściom. Też lubię włóczyć się po ogrodach. Marzy mi się dwutygodniowa wycieczka camperem i zwiedzanie ogrodów Walii i Anglii.
OdpowiedzUsuńOj....to bylaby cudna wycieczka. Zobaczyc chociaz te najpiekniejsze. Nie wiem czy wiesz, ale w UK jest ponad tysiac ogrodów dostepnych do zwiedzania. Ja tez w to nie moglam uwierzyc, choc pewnie niektore z nich do wielkich nie naleza.
OdpowiedzUsuńŚwietna opowieść i śliczne fotki:):)
OdpowiedzUsuńPo obejrzeniu tych ślicznych zdjątek marzy mi się wyjazd do Anglii:):) Jest tam po prostu cudnie:)
Greetings from Poland:):)
Świetnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń