Dawno temu, każdemu kto próbowałby mi wmówić, że emigruję z ukochanej Polski, wybiłabym to z głowy choćby za pomocą młotka. Podróże kształcą, a życie doświadcza. Tak też Bóg dmuchnął w żagle i okręt mojego życia z rodziną na pokładzie odpłynął w dal, by zacumować gdzieś w samym sercu Wielkiej Brytanii. Od kilku lat uczę się tego "tutaj". Poznaję, doświadczam, smakuję, dziwię się, zachwycam, czasem nie dowierzam, porównuję i opisuję. A kiedyś...? Kto wie, może Bóg znów dmuchnie w żagle i popłyniemy gdzieś dalej, do innego portu? Ale póki co, już dzisiaj zapraszam was na wspólny rejs po Wielkiej Brytanii. Będzie mi bardzo miło gościć was pod moimi żaglami.

sobota, 26 lutego 2011

British Natural History Museum w Londynie

Bez mała każdy Polak mieszkający na Wyspach a posiadający dzieci musiał otrzeć się o Polską Ambasadę. My też. Polska Ambasada w Londynie stała się poniekąd turystyczną atrakcją dla zwiedzających to piękne miasto specjalnym, odkrytym, turystycznym autobusem. Niejednokrotnie zauważyliśmy na twarzach przejeżdżających tamtędy podróżnych wyraz wielkiego zdziwienia. Ilu z nich zrobiło zdjęcia? A my, Polacy stojący w ogromnych kolejkach (ta nasza miała z 200 metrów) bez względu na pogodę zawsze na zewnątrz budynku, na ogół z dziećmi, z możliwością skorzystania z jedynej w ambasadzie dostępnej toalety (druga kolejka, a wcześniej przejście przez bramkę kontrolną) płoniemy ze wstydu przed całym światem. Niestety. Nic dziwnego, że po kilku zmarnowanych godzinach pragniemy prędko zapomnieć o tym przykrym polskim absurdzie i udajemy się w szał zwiedzania. A Londyn jest takim miastem, który ma do zaoferowania wiele, bardzo wiele atrakcji. Ileż potrzeba dni, by móc ogarnąć choć małą część tej wyjątkowej stolicy? Mnóstwo. Tym razem skoncentrowaliśmy się na muzeum – British Natural History Museum.

Jedno z trzech muzeów znajdujących się blisko słynnego na cały świat domu towarowego Harrods oraz nieopodal Hyde Parku, ogromny budynek muzeum natury i jej historii przyciąga corocznie w swoje wrota miliony turystów. Nic dziwnego, że aby się do niego dostać trzeba również odstać w straszliwie długiej kolejce. Na całe szczęście, nie należy się zrażać kolejką, bo idzie bardzo szybko. Wstęp do muzeum jest bezpłatny. Warto znaleźć czas, by móc tam być.
Kolejka do muzeum szokuje, ale posuwa się bardzo szybko. Widoczna na zdjeciu kolejka to około 40 minut stania.
 Wejście główne wprost do hali z ogromnym dinozaurem widocznym na zdjęciu pierwszym.

W tym, otwartym w 1881 roku muzeum zgromadzono około 70 milionów eksponatów i ponad milion książek w muzealnej bibliotece. Wszystko, co dotyczy historii naszej planety, ale nie tylko, bo także naszego układu słonecznego. W tym ogromnym i pięknym budynku można dowiedzieć się wszystkiego o kamieniach szlachetnych i mniej szlachetnych, obejrzeć ich kolekcję. Przyjrzeć się wielu skałom z Ziemi i z kosmosu. Zbadać tajemnicę trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów. Poznać wiele tajemnic botaniki. Z bliska obejrzeć wiele gatunków zwierząt, ptaków, owadów, (choć przyznaję, że te wypchane zwierzęta spoglądające na nas zza szyb swych gablot trochę mnie przeraziły i zszokowały). Ale chyba największą atrakcją jest możliwość przeniesienia się w czasy prehistoryczne by poznać wiele ciekawostek z epok bardzo nam odległych. Fascynująca jest możliwość stanięcia oko w oko z dinozaurami. Bo chyba właśnie w tym muzeum znajduje się największa kolekcja ich szkieletów. Z myślą o uatrakcyjnieniu, muzeum ma w swoich murach także dinozaury - roboty (najsłynniejszego z nich, Rexa możecie obejrzeć w dołączonym filmie na końcu postu), które wyglądają bardzo naturalnie, ruszają się, mrugają oczami, pokazują ostre zęby, wydają odgłosy i straszą wszystkie dzieci, którym to się akurat bardzo podoba. Bardzo trudno jest to wszystko opisać.

Ile trzeba poświęcić czasu na zwiedzanie muzeum? Oj, sporo. My spędziliśmy tam przeszło trzy godziny, a i tak pominęliśmy wiele szczegółów i kilka wystaw. Na terenie muzeum jest kilka barów i kawiarenek. Dla tych, którzy mają własny prowiant, w podziemiach jest specjalna jadłodajnia, obok toaleta. Zresztą toalet na terenie muzeum jest kilka. Dla tych, którzy mają wózki z dziećmi –windy. Kilka sklepów z książkami, gadżetami i zabawkami. Często ustawione są ławeczki, na których można przysiąść i odpocząć. I słusznie, bo uwierzcie mi, nogi bolą straszliwie od tego chodzenia, więc wybierając się tam warto zadbać o wygodne buty i lekkie ubranie. Wszędzie panowało ogromne gorąco. Jak każde brytyjskie muzeum, również i to w stu procentach spełnia oczekiwania dzieci. Wiele okazów można dotknąć, niektórymi nawet się pobawić. Co chwilę milusińscy mogą coś badać, czegoś doświadczać, czymś się zachwycać. Czekało na nie mnóstwo wyzwań. Bardzo mi się podobają właśnie takie muzea, w których dzieci się nie nudzą i do których zawsze chcą wracać. Moje dzieci były zachwycone, nawet to, które nie ma jeszcze dwóch lat. Gdy muzeum opuszczają ostatni zwiedzający, główna hala- ta, pośrodku której znajduje się ogromny szkielet dinozaura, zamienia się w salę restauracyjną. Pojawiają się stoliki nakryte białymi obrusami. Podobno to tradycja, że „po godzinach” muzeum przeistacza się w restaurację, a dochód z jej działalności zasila budżet muzeum. Gdy opuszczaliśmy muzeum, na dworze panowała już ciemność. Żal było odchodzić. Oprócz bólu w nogach czuliśmy niedosyt, bo nie udało się nam zobaczyć wszystkiego, choć i tak widzieliśmy wiele. Jak zawsze zostało wiele zdjęć, bo w muzeum wolno je robić, choć niektóre pozostawiają wiele do życzenia pod względem jakości (nie używam w takich miejscach lampy) i uczucie, że staliśmy się bogatsi o nowe doświadczenia i wiedzę. Niektóre ze zdjęć dziś przeniosą was do British Natural History Museum. Zobaczcie, jakie skarby w sobie kryje ten przepiękny architektonicznie obiekt. Pozdrawiam serdecznie-Kasia.
Dinozaury zerkały na nas z każdej strony.


Ptaki z całego świata. Od najmniejszych do największych.


Najmniejsze jajko i największe.
Duża i mała muszla.
Meduza.
Wjechać w głąb ziemi by poznać jej tajemnice.
Mapa czynnych wulkanów.
Przez chwilę poczuć siłę wybuchu wulkanu.
Skamieniałości wulkaniczne.
Poczuć trzęsienie ziemi o różnej sile.
Przesyłki z kosmosu.
Dawno, dawno temu...
Zagadkowe walizki dla dzieci.
Każda walizka to zawartość różnych skał i kamieni znalezionych w różnych częściach Wielkiej Brytanii.
Kolorowe oczka, czyli kamyczki.
Sala pełna kamieni szlachetnych i pięknych.
Znane nam, Polakom bursztyny.

Sala pełna insektów, robaków itp.
Dzieci wszędzie znajdą coś interesującego.
Domek rodzinny. A w nim mnóstwo mieszkańców. Tutaj można zobaczyć, co potencjalnie może mieszkać w każdym domu: pająki, karaluchy, muchy, mole i inne "paskudztwa".
Miejsce na zjedzenie naszego posiłku.
Ssaki spoglądające zza szyb.
Groźny miś.

Największe zdziwienie? Jak ogromny potrafi być wieloryb!

Szkielety dinozaurów.

Dinozaur-robot. Mruga oczkiem...
Ostatnie spojrzenia na muzeum.

sobota, 19 lutego 2011

Lewis Carroll i Alicja

Czy jest ktoś wśród was, kto nie zna Alicji? Albo chociaż o niej nie słyszał? No właśnie….. Alicję, która zobaczyła spieszącego się białego królika i pognała za nim wprost do głębokiej dziury, na której końcu czekała na nią wielka przygoda w krainie czarów zna cały świat. Książka doczekała się wielu, bardzo wielu przekładów, a nawet adaptacji filmowych. Podobno dołączyła do grona ulubionych książek królowej Wiktorii i jej dzieci. A sam autor? Lewis Carroll był człowiekiem posiadającym wiele pasji. Gdyby przyszło mu żyć w dzisiejszych czasach, jedna z jego pasji mogłaby go zaprowadzić wprost za więzienne kraty….

Lewis Carroll naprawdę nazywał się Charles Lutwinge Dodgson i zawsze posługiwał się swoim właściwym nazwiskiem. Pseudonimu, pod którym jest nam - czytelnikom bardziej znany używał tylko do swojej twórczości literackiej.

Charles przyszedł na świat jako trzecie spośród jedenastu dzieci swoich rodziców 27 stycznia 1832 roku w miejscowości Daresbury (Cheshire). Jego ojciec był anglikańskim duchownym. Pierwsze nauki pobierał w domu, potem uczęszczał do szkoły w Rugby a stamtąd pojechał zgłębiać wiedzę matematyczną na jednym z najznakomitszych uniwersytetów, w Oxford i w tym mieście zamieszkał i pracował blisko pięćdziesiąt lat. Od roku 1855 do 1881 był wykładowcą matematyki i w tym czasie opublikował ponad 250 prac naukowych poświęconych tej dziedzinie nauki. W 1877 roku przyjął święcenia diakonatu.

Ale nasz bohater oprócz matematyki miał wiele innych pasji i zainteresowań. Pochłonęła go całkowicie fotografia, w tamtych czasach dopiero co raczkująca. Fotografię, jako pasję, a nie źródło dochodu rozwijać mogli tylko ludzie dobrze sytuowani materialnie, gdyż wówczas było to dość drogie hobby. Do tego niełatwe. Trzeba było nauczyć się wielu rzeczy, by zrobić w miarę dobre i wyraźne zdjęcie. A Charles był swego rodzaju mistrzem fotografii. Uchodził za jednego z najlepszych fotografów XIX wieku. Zrobił przeszło 3000 zdjęć. Fotografował rodzinę, krajobrazy, ale przynajmniej połowa jego prac to portrety dzieci, głównie dziewczynek. Uwielbiał fotografować dzieci, a ponieważ wśród jego prac są i takie, które przedstawiają je nago, nic dziwnego, że nawet wśród współczesnych mu ludzi uchodził za dziwaka. Nigdy nie znaleziono dowodów, by poza fotografowaniem dziewczynek Charlesa interesowało coś więcej. Niewątpliwie kochał dzieci. Wyobraźcie sobie, że nawet organizował bale dla dziewczynek, w których brało udział sto dzieci naraz. Pewnie z myślą o nich wynalazł wiele gier i puzzli.
Charles wielką przyjaźnią darzył dziekana oxfordzkiego kolegiatu Christ Church, przez jakiś czas pełniącego też funkcję wicedyrektora uniwersytetu, Henriego Georgia Liddella. Przyjaźnił się z jego żoną Loriną oraz ich dziećmi, a zwłaszcza z trzema córkami; Loriną, Edith i Alice. Często przesiadywał z nimi nad brzegiem rzeki i opowiadał im różne historie i bajki. Aż pewnego lipcowego wieczoru 1862 roku zaczęła powstawać historia o Alicji. To właśnie jedna z sióstr Liddell –Alicja stała się pierwowzorem bohaterki najsłynniejszej książki Lewis Carroll; „Alicja w krainie czarów” (Alice’s Adventures in Wonderland) wydanej w 1865 roku oraz jej kontynuacji z 1871 roku; „Alicja po drugiej stronie lustra” (Through the Looking-Glass). Lewis Carroll napisał wiele więcej książek i wierszy, ale to chyba właśnie Alicja stała się jego literackim znakiem rozpoznawczym. W błyskawicznym tempie książka ta rozkochała w sobie tysiące czytelników. Pełna absurdów, fantazji i nieprawdopodobnych zdarzeń bajka trafiła w serca dzieci. Także dzisiaj zalicza się do „lektury obowiązkowej” każdej niemalże dziewczynki. Prawdziwa Alicja mogła obserwować wzrost popularności książki swojego przyjaciela aż do śmierci, do 1934 roku.
Lewis Carroll czy raczej Charles Lutwinge Dodgson, tak bardzo związany z miastem Oxford, zmarł wdomu swojej siostry w Guildford (Surrey) 14 stycznia 1898 roku w wyniku zapalenia płuc.

Był niewątpliwie niezwykłym człowiekiem. Całe życie cierpiał na silne bóle migrenowe. Wspaniały fotograf, matematyk, pisarz, poeta i człowiek zagadka. Wokół jego osoby krążyło wiele plotek nie tylko w związku z fotografowaniem dzieci. Byli też tacy, którzy widzieli w nim słynnego Kubę Rozpruwacza. Jedno jest pewne – pozostawił po sobie Alicję i jej zaczarowany świat, pozostawił po sobie świat cudownej dziecięcej fantazji, cudownej książki. Dziś ten świat coraz częściej jest wypierany przez wszechobecną cywilizację i grę komputerową. Szkoda...

niedziela, 13 lutego 2011

Zamek w Cardiff

Przemieszczając się od zachodu na wschód, czy z północy na południe przez Wielką Brytanię, możemy podziwiać nie tylko chrakterystyczne dla tego kraju zawsze zielone pastwiska pełne owiec, urocze wioski jakby żywcem wycięte z bajki o listonoszu Patcie i jego czarnym kocie. Miasteczka o chrakterystycznych zabudowaniach i chyba zawsze z kościelną wieża wznoszącą się nad okolicą czy miasta większe i mniejsze. W każdym takim miejscu zawsze można znaleźć to 'coś", co warto zobaczyć i poznać. Wiele miast nas zachwyca. Zachwyca nas ich historia, architektura czy specyficzna atmosfera. Wiele z nich to naprawdę "sędziwe staruszki", które powstały jeszcze w czasach, gdy ogromna część starego kontynentu była w rękach Cesarstwa Rzymskiego. Wiele Brytyjskich miast wybudowane zostało rękoma Rzymian. Po dziś dzień w wielu takich miejscach wciąż możemy podziwiać architektoniczne pozostałości po tamtych czasach.

Cardiff - miasto położone na południu Walii - stolica Walii charakteryzuje się między innymi tym, że w samym centrum znajduje się zamek. Zanim powstał w tym miejscu około 2000 lat temu, swój fort mieli tu Rzymianie. Rzymianie dali początek miastu Cardiff. Potem nastały czasy Normanów, a pamiątką po nich jest okrągła baszta, która dziś dumnie spogląda na okolice ze stromej górki. Z baszty powiewa charakterystyczna walijska flaga z czerwonym smokiem. Warto się wspiąć po schodach na górkę, a stamtąd na czubek baszty by z jej szczytu móc podziwiać panoramę miasta.





Nieopodal baszty wznosi sie inny budynek. Piękny i bardzo okazały zamek z charakterystycznymi wieżyczkami i wieżą zegarową, z niezwykle ciakawą, długą historią pełną intryg i rywalizacji różnych rodów o prawo do jego posiadania. Bogato i oryginalnie urządzone wnętrza sprawiły, że dziś to "architektoniczne cacko" uważane jest za jeden z najpiękniejszych zamków Zjednoczonego Królestwa.

Warto zwiedzić ten budynek i posłuchać przewodnika, by opuszczając to miejsce czuć się bogatszym nie tylko o wiedzę, ale może głównie o wrażenia z pobytu na tych pełnych przepychu salonach. Na salonach, które dosłownie zapierają dech w piersiach. Niestety, nie wolno wewnątrz budynku robić zdjęć, więc chcąc wam przybliżyć to miejsce musiałam skorzystać z wyszukiwarki w internecie. Wszystkie niepodpisane zdjęcia zostały przeze mnie zaczęrpniete z internetu.



Czasy świetności zamku wiążą się z rodem Bute. Rodzina ta pod koniec osiemnastego wieku weszła w posiadanie zniszczonego wojnami i czasem zamku i przywróciła mu blask. Niegdyś rodzina Bute rozpoczynała listę najbogatszych ludzi na świecie. Lord Bute trzeci pokochał zamek w Cardiff i przeznaczył na niego ogromne pieniądze (trudną do wyobrażenia sobie kwotę). Zatrudnił najznakomitszego i nabardziej ekscentrycznego geniusza w dziedzinie architektury i wystroju wnętrz -Williama Burges, a ten przez kilkanaście lat swojego życia (1867-1881) praktycznie "wyżył się" artystycznie i zmienił zamek w "ósmy cud świata". Przechadzając się po zamku możemy podziwiać cudne gotyckie sklepienia i komnaty przypominające nam arabskie pałace, jakbyśmy byli uczestnikami wędrówki po baśniach z "Tysiąca i jednej nocy". Możemy dostrzec fascynację Biblią i Starym Testamentem oraz cywilizacją storożytnego Rzymu. Niezwykłe witraże, złocenia, marmury i drewniane zdobienia. Każde z pomieszczeń wprowadza nas w inny świat. Raz jesteśmy we włoskich ogrodach, a już wchodząc do kolejnej komnaty czujemy się jak w haremie u najbogatszego szejka, by zaraz potem przenieść się w cudowny świat baśni Christiana Andersena. Pokój zabaw dla dzieci to malowidła, rzeźby i obrazki nawiązujace właśnie do baśni Andersena, bajek arabskich i opowiadań braci Grimm. Przepiękne salony, łazienki, jadalnie i przeogromna biblioteka. W niej nie tylko zabytkowe księgi, często ręcznie pisane i oprawiane w skórę, ale chyba jedne z najdroższych mebli świata. Samo jedno biurko kosztowało właściciela tyle, co pięcioletnia pensja zatrudnianego przez niego górnika (górnicy byli nieźle opłacani).










Słuchając przewodnika trudno obronić się przed otwarciem ust z wrażenia. Rodzina Bute spędzała w tym zamku około sześciu tygodni w ciągu roku, a zatrudniała na stałe mnóstwo ludzi, by zamek wyglądał, błyszczał i zawsze był gotowy na ich przyjazd. Warto zaznaczyć, że dzięki tej rodzinie, która posiadała wiele posiadłości w Walli i Szkocji miasto Cardiff rozbudowało się. Lord Bute stał się właścicielem fabryk, kopalń i portów. Inwestował w nie i zapewniał pracę wielu ludziom. Przewodnik wspomniał też o innej ciekawostce; rodzina ta potrafiła posługiwać się biegle wieloma językami świata. Przez lata ród Bute dbał o zamek, ale z chwilą zakończenia drugiej wojny światowej, po śmierci czwartego z kolei lorda, rodzina przekazała zamek w Cardiff wraz z ogromnym parkiem i ogrodem miastu za symbolicznego funta. Zmusiła ich do tego zarówno gorsza sytuacja finansowa jak i również dotykająca Wielką Brytanie nacjonalizacja.

Dziś zamek można zwiedzać. I warto to zrobić. Często, zwłaszcza w okresie letnim wokół zamku można ujrzeć prawdziwe rzymskie obozowisko, podziwiać stroje, kunszt walki i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z przystojnym "Rzymianinem". Polecam to miejsce każdemu.