Dawno temu, każdemu kto próbowałby mi wmówić, że emigruję z ukochanej Polski, wybiłabym to z głowy choćby za pomocą młotka. Podróże kształcą, a życie doświadcza. Tak też Bóg dmuchnął w żagle i okręt mojego życia z rodziną na pokładzie odpłynął w dal, by zacumować gdzieś w samym sercu Wielkiej Brytanii. Od kilku lat uczę się tego "tutaj". Poznaję, doświadczam, smakuję, dziwię się, zachwycam, czasem nie dowierzam, porównuję i opisuję. A kiedyś...? Kto wie, może Bóg znów dmuchnie w żagle i popłyniemy gdzieś dalej, do innego portu? Ale póki co, już dzisiaj zapraszam was na wspólny rejs po Wielkiej Brytanii. Będzie mi bardzo miło gościć was pod moimi żaglami.

środa, 2 czerwca 2010

Blackbirds czyli kosy

Nie są tą przysłowiową jaskółką, która zwiastuje rychłe nadejście wiosny. Nie przypominają swoim wyglądem bociana i nie klekotają tak jak on. A jednak – tu na wyspach – to przede wszystkim one swoim radosnym, głośnym i przyjemnym gwizdem oznajmiają nadejście najcudowniejszej pory roku –wiosny. Ich obecność jest powszechna niemal w całej Europie, ale dla mnie osobiście są jakby „ptasim herbem” Wielkiej Brytanii. Są wszędzie. Nawet teraz, kiedy piszę ten tekst, ich piękny śpiew towarzyszy mi i uprzyjemnia te chwile. Tak kochane ptaszęta –dziś opowiem o was – o kosach.

Zima w Anglii słynie z łagodności. Nic więc dziwnego, że gdy jeszcze w naszych uszach brzmią tony kolęd, my już doszukujemy się charakterystycznych głosów kosów. Czasami zdarza się je usłyszeć, bo ich mała część nie przepada za jesiennymi przeprowadzkami w cieplejsze, południowe rejony Europy. Ale te, które pozostają w Wielkiej Brytanii na zimę nie nucą tak cudnych liryk i sonat jak ich krewni, powracający wczesną wiosną zza Pirenejów na „stare śmieci”. Wracają, remontują swoje gniazda lub zakładają nowe. W naszym ogródku, na bardzo starym, gęstym i pokręconym powojniku „Montana Elizabeth” ruch zaczął się jeszcze wtedy, gdy gniazda tych ptaków były całkowicie widoczne dla ludzkiego oka i nie osłonięte gęstą masą ciemnozielonych liści czy bujnością kwiatów tego właśnie clematisa.

Pan kos – czarno upierzony z żółtym dziobem i taką samą otoczką wokół bystrych oczu i jego bledsza, wręcz brązowo – szara żona zaraz po powrocie „z urlopu” rozpoczęli remontowanie swojego gniazdka i znoszenie do niego potrzebnego budulca; patyczków, suchej trawy, piórek, jakichś splątanych nici, kawałeczków szmatek..... Odkąd tylko zaczynało świtać, słychać było ich donośne, nawołujące siebie głosy i gwizdy ich licznych kuzynów i kuzynek pracujących tak samo cieżko od świtu do zmroku.

Pan kos


Rozwijające się liście szczelnie zakrywały umieszczone na wysokości około 1.70 metra gniazdo i para kosów postanowiła pomyśleć o przetrwaniu gatunku, złożyć ciemnozielone, czasem niebieskawe, a niekiedy również brązowawe jajka. Bywa ich od trzech do sześciu. Z chwilą złożenia jaj rozpoczął się dwutygodniowy okres ich wysiadywania. Pani kos pilnuje swoich ukrytych w skorupkach skarbów, a pan kos czuwa w pobliżu, ostrzega przed niebezpieczeństwem i co jakiś czas zastępuje swoją małżonkę pozwalając jej rozprostować skrzydełka i upolować jakiś smakołyk w postaci muchy, dżdżownicy czy innego robaczka. Czasami wystarczy jakaś pożywna słodka jagoda.

Z gniazda wystają głodne dziobki

Gdzie jest tatuś z jedzeniem?

Kolacja!!!

Kiedy małe pisklaki wyklują się z jaj, można je usłyszeć znajdując się w pobliżu gniazda za każdym razem, gdy tatuś kos wpadnie tam z wielką dżdżownicą. Pisklaki wręcz wydają się bić o prawo pierwszeństwa do spożycia posiłku. Cały dzień tata znosi pokarm. Czasami pomaga mu w tym mamusia, ale to głównie na ojcu skupia się obowiązek wykarmienia pisklaków.

Mówi się „małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot” a kosy mają nie lada kłopot, gdy nagle wyrośnięte nieco dzieci i z lekka już upierzone, znudzone ciągłym siedzeniem w gnieździe postanawiają same poznać świat i obejrzeć go z innej perspektywy. Wyskakują z gniazd. Bywa, że kończy się to dla nich tragicznie. Na szczęście tylko czasami. Ale z chwilą opuszczenia gniazda rodzice mają podwójny kłopot; muszą je karmić- bo ojciec kos robi to aż do ukończenia przez maluchy trzech tygodni i pilnować. Niechaj tylko ktoś obcy zbliży się do miejsca, gdzie pod liśćmi kwiatów schowany jest jeszcze nie potrafiący latać pisklak. Zdenerwowani rodzice krzyczą, trzepią skrzydłami i straszą intruza przelatując nisko nad jego głową. Gniazda naszych kosów są tak blisko domu, że nieraz udało nam się w ostatniej chwili spłoszyć dzieciaka, który usilnie próbował przez otwarte drzwi dostać się do domu. Aż boję się pomyśleć jaki wtedy byłby wrzask jego rodziców. Ptaki oddychają z ulgą, gdy ich dzieci wreszcie mogą wznieść się w górę i odlecieć w świat, same się wyżywić i pomyśleć o własnych gniazdach i rodzinie. Wtedy, po krótkim odpoczynku państwo kos na nowo myślą o składaniu jajek.....

Wyskoczyłem z gniazda i bardzo się wszystkiego boję.

Nasze kosy uwielbiają nasz ogródek i corocznie składają jajka w gniazdach umiejscowionych w gąszczu powojnika. Kiedyś było to tylko jedno gniazdo, a potem ich potomkowie zbudowali sobie drugie obok, a gdzieś pomiędzy nimi jest jeszcze jedno należące do innych miłośników tego miejsca – rudzików. Nazywamy ich wszystkich „ naszymi lokatorami” i z wielką tęsknotą wyczekujemy ich wiosennych odgłosów radości. Są jakby członkami naszej rodziny. Mają do nas całkowite zaufanie i zbliżają się na wyciągnięcie ręki. Wiedzą, że gdyby przypadkiem do naszego ogrodu przedostał się nieproszony gość –kot –wystarczy narobić przeraźliwego hałasu, a ja już ze ścierką w ręku wybiegam im na ratunek, co miało miejce już parę razy. Chyba już nie wyobrażamy sobie naszej małej oazy zieleni bez nich- kosów i ich przeuroczego śpiewu. A teraz zamknijcie na momencik oczy i wytężcie słuch, bo specjalnie dla was śpiewają kosy.

5 komentarzy:

  1. Kasiu!Prawie co dzień zagladam do Ciebie i czytam Twój fajny blog.Piszesz tak ciekawie że zawsze rano po powrocie z pracy wpadam do Ciebie na chwilkę i czytam,czytam,czytam....wspaniale...byle tak dalej:)))Pozdrawiam Ania:)

    OdpowiedzUsuń
  2. W naszym ogrodzie także codziennie koncertują. Najchętniej spędziłabym na hamaku cały dzień słuchając ich z zamkniętymi oczami:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu! Jak ja sie ciesze, ze podoba ci sie moje pisanie!!!! Ja uwielbiam to robic, choc przyznam, ze przy trojce dzieci czasami jest mi ciezko znalezc na to wszystko czas. Ale staram sie. Dzieci nie moga byc przeszkoda w rozwijaniu pasji -moga je ewentualnie troszke ograniczac. Zagladaj, zagladaj....zapraszam Cie bardzo serdecznie na moj poklad!!!!

    Beatto, ja tez o tym marze.Dzisiaj nawet pogoda ku temu sprzyja. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z przyjemnością obejrzałam, przeczytałam i jeszcze posłuchałam.
    P.S. Niestety, skórka na bobie jest twarda...

    OdpowiedzUsuń
  5. Trudno Mamamarzynio -bedzie trzeba poobierac, ale przepis skopiowalam. Bardzo lubie bób. Pa!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za to, że tu zaglądacie. Będę bardzo szczęśliwa czytając wasze komentarze-zawsze na mnie działają niczym balsam i sprawiają mi prawdziwą radość.